Choć inżynierowie wszystkich panów Parnalli chcieli dobrze, choć wytężali zwoje mózgowe aż do przepalenia, nie byli w stanie przeskoczyć ograniczeń techniki i budżetu. Ale sam pomysł – przepyszny!
Kolejna łódź latająca z krainy królowej i herbaty, tym razem próbująca być przy okazji wodnosamolotem pływakowym. W Imperium ewidentnie nie wiedzieli kiedy przestać projektować swoje samoloty.
Jeśli nobliwy, doświadczony, japoński kapitan tak ocenia swoje zachowanie podczas podejścia końcowego i lądowania, które zakończyło się w zatoce San Francisco, jakżeż mu nie wierzyć?
Louis wprawdzie nie potrafił poprawić swoich projektów w pojedynkę, ale przynajmniej był na tyle samoświadomy, że umiał to przed sobą przyznać. Pod koniec lat dwudziestych wziął sobie do pomocy Włocha, Filippo Zappatę. To ich ostatnie wspólne dziecko.
W prasie lotniczej wciąż słychać, że wodowanie dużym samolotem najczęściej się nie udaje. Może Tu-124 to nie KR-860, ale posadzenie go na rzece bez uszczerbku to i tak konkretny wyczyn.
Nie da się rozłączyć romantyzmu latania i łodzi latających. Start i lądowanie na wodzie miały w sobie niedościgniony urok, podszyty śmiertelnym niebezpieczeństwem katastrofy przez rozbicie się o taflę wody przy nawet najbardziej sprzyjających okolicznościach. Trochę jak sterowce, ale nawet one zdecydowanie rzadziej spadały z nieba.
Jakoś traf chciał, że Harrier w różnych smakach był trzykrotnie bohaterem wpisu na FSBiodra. Oto wpisy, od których wielu czytelników rozpoczęło przygodę z moim zakątkiem internetu.