Chrzanić robotę, lecimy na plażę

Ile paliwa trzeba, by wykonać lot opiewający na niespełna 30 kilometrów? Zdawałoby się, że całkiem niewiele. Da się jednak mieć za mało, jak pokazała załoga pewnego Convaira.

Tak dzisiejszy bohater wyglądał w lepszych czasach

Był 6 grudnia 2001 roku na ciepłej mimo zimy Florydzie. Należący do Trans-Air-Link transportowy Convair 580 o znakach N582HG wylądował w Fort Lauderdale po przelocie z nieodległego Nassau. To lotnisko nie było planowanym miejscem lądowania, tym było całkiem bliskie Opa Locka, ale tam wieczorną porą odprawa celna ładunku nie była już możliwa. Samolot wylądował o 19:40 lokalnego czasu, poczekał na odprawę, a po niej piloci przygotowali się do przebazowania do Opa Locka. Przed odlotem sprawdzono stan paliwa. Ręczny pomiar wykazał po 1100 funtów na zbiornik, razem 2200. Co ciekawe, wskaźniki paliwa w kokpicie wykazały aż 1300 funtów na stronę. Obliczono, że na lot do Opa Locka potrzeba około 1900 funtów, nieco ponad 860 kilogramów. Trasa była niby krótka, ale samolot był wciąż załadowany, a moc potrzebna do startu pochłaniała paliwo jak dzika.

Trasa z punktu A do B na ziemi okiem Google Maps. Jak widać, nie jest to jakiś szalony dystans

O 22:50 Convair wzniósł się w powietrze i zaczął nabierać do zezwolonych 2000 stóp, około 600 metrów nad poziomem morza. Podążył z kursem wschodnim, by zgodnie z planem wykonać krótki przelot nad oceanem, wrócić nad ląd i podejść do Opa Locka. Po około minucie nad wodą piloci otrzymali polecenie by skierować się na zachód w stronę lotniska docelowego. Wtedy prawy silnik zaczął się krztusić, a obroty zaczęły falować. Wyłączono go i zabezpieczono, a kapitan zaczął przekierowywać pozostałe paliwo na lewą stronę. Zgłoszono sytuację w niebezpieczeństwie i poproszono o priorytet do lądowania. Wtedy obroty lewego silnika zaczęły falować, ale w mniejszym stopniu niż prawego. Nie minęło jednak dużo czasu, a Convair całkowicie stracił moc.

Na plaży znalazł się świadek, który zaobserwował jak pozbawiony napędu transportowiec szybuje nisko nad brzegiem oceanu. Piloci wykazali się niemałymi umiejętnościami, lądując tuż przy brzegu. Siła rozpędu wyrzuciła Convaira na piasek. Po kilku godzinach samolot został zabezpieczony i stał się celem wycieczek gapiów, zanim usunięto go z plaży.

Po oględzinach wraku okazało się, że w prawym zbiorniku znajdowało się około 20 funtów paliwa, a w lewym prawie 3500 funtów cieczy, z czego 10 to paliwo, a reszta – woda morska. Zbiorniki zostały więc kompletnie osuszone w locie. Gdzie podziało się to paliwo?

Popełniono szereg błędów podczas sprawdzania stanu paliwa przed odlotem do Opa Locka. Badający sprawę śledczy wyliczyli, że podczas startu z Fort Lauderdale w zbiornikach Convaira znajdowało się raptem 414 funtów Jet A1, niecałe 190 kilogramów – daleko poniżej tego, co obliczyli i wpisali w dokumenty piloci. Wykazano też, że ten konkretny egzemplarz miał w swej historii serwisowej problemy ze wskazaniami poziomu paliwa. Przyrządy kalibrowano kilkakrotnie, ale wciąż zgłaszano ich usterki – ostatnie w styczniu 2001 roku.

Piloci nie dopilnowali jednak zliczenia zużycia paliwa – w Nassau Convair stał przez około 10 minut na silnikach, ale nie mógł ruszyć z powodu problemów z radiem. Wyłączono silniki i wszystkie systemy, zresetowano radia i po kolejnych 3 minutach postoju na silnikach samolot mógł udać się w drogę. Dodając do tego czas kołowania w Fort Lauderdale po lądowaniu i przed startem, śledczy doliczyli się, gdzie podziało się brakujące paliwo. Przepalono je na ziemi.

Za winnych sytuacji uznano załogę samolotu i brak rzetelnego obliczenia przez nich poziomu paliwa przed odlotem, a za okoliczność łagodzącą uznano błędne wskazanie przyrządów pokładowych. Osobiście jednak uważam, że za to jak wylądowali należą się im przynajmniej brawa. Niewiele samolotów wodowało z tak pozytywnymi efektami. Tylko tego Convaira żal.

Tagi:
Kategorie: