To samolot! To samochód! Nie, to Srebrny Lis! – OSI Silver Fox

Zdecydowanie wolę takie podejście do zmniejszenia spalania w samochodzie wyścigowym, niż diesla w Audi R10…

Officine Stampaggi Industriali. Niech to wybrzmi. Po włosku nawet Warsztaty Tłoczenia Przemysłowego brzmią tak dumnie i dźwięcznie, że aż chce się usiąść do cappuccino. Ta powstała w 1960 roku firma karoseryjna gniazdowała w Turynie i wyprodukowała mrowie mniej lub bardziej seryjnych cudeniek.Dla OSI projektowali wielcy, w tym Giovanni Michelotti i Tom Tjaarda. Widząc karoserie, które opuszczały bramy zakładu, trochę dziwne jest, że największym sukcesem ekonomicznym marki była seria Fordów Anglia produkowanych na włoski rynek, choć do końca nie wiadomo ile ich wyprodukowali – kto by to liczył, kawa stygnie. Cóż, na illy trzeba zarobić.

Największym sukcesem w ogóle mógł stać się ten oto pocieszny samochód, owoc pomysłu kierowcy wyścigowego Piero Taruffiego: Silver Fox, Srebrny Lis. Już pierwszy rzut oka na projekt powoduje wytrzeszcz. Równie dobrze mógł narysować go Syd Mead i wstawić do Blade Runnera. Pewnie by nawet latał, gdyby odwrócić spojlery.

Kształty Silver Foxa testowano w tunelu aerodynamicznym turyńskiej politechniki w 1966 roku, a sam pojazd urzeczywistnił się rok później. Został zaprezentowany na salonie samochodowym w Turynie, a docelowo zmierzał w kierunku linii startowej słynnego 24-godzinnego wyścigu Le Mans. Z takim wyglądem, trudno się dziwić, chyba, że zajrzy się pod maskę. Ale gdzie to ma maskę?

I silnik?

Konstrukcyjnie Silver Fox bardziej przypomina katamaran skrzyżowany z samolotem niż do samochód, bo składa się zasadniczo z dwóch kadłubów połączonych aż trzema skrzydłami. Spojlerami. Belkami. Nieważne. Swoją drogą, dobrze czułby się przy jednym stole z P-82 Twin Mustangiem.

No dobra, to auto ewidentnie stoi szybciej niż większość dzisiejszych aut jeździ, ale gdzie cyferki? Gdzie tłuste dane? Służę, ale dużo tego nie ma: samochód napędzał… czterocylindrowy jednolitrowy silnik Renault-Gordini, napędzający także Alpine A210. Wiecie ile to ma koni? Usiądźcie. Pięćdziesiąt dziewięć.

„CC? Dziwnie w tej Europie skracają konie mechaniczne…” – Carroll Shelby, 1967, wypowiedź koloryzowana.

Można się śmiać, ale Le Mans lat sześćdziesiątych to nie tylko Ford GT40, Porsche 906/6 i Ferrari 330 P3. W klasie P 1.15 Srebrny Lis walczyłby z potworami pokroju dawcy jego silnika, ale przy odpowiedniej wadze (niestety nie znalazłem twardych danych na jej temat, niemniej Silver Fox to zasadniczo pół samochodu, więc pewnie był lżejszy niż 620 kilogramowe Alpine) i dużo lepszej aerodynamice byłby w stanie namieszać w ciągu doby na torze, szczególnie, że spalanie również uległoby znacznej poprawie. Mniej pit-stopów – lepsza średnia prędkość.

W McLarenie Speedtail używają kołpaczków jak z takiego A210.

Podejście do wyważenia również było lotnicze – silnik powędrował do lewego kadłuba, a kierowca siedział w prawym. Dwa przednie skrzydła-spojlery trzymające samochód w kupie mogły być przestawiane w zależności od potrzeb, z czego przedni na postoju, a środkowy podczas jazdy. Niestety osiągi samochodu nie zostały w pełni sprawdzone, ale przewidywano prędkość maksymalną przekraczającą 250 km/h. Nieźle jak na litr pojemności. Uno 1.0 FIRE przy 45 koniach ledwo dobijało do 160…

Samochód był gotowy, ale OSI dostało finansowej czkawki i w grudniu 1967 roku wstrzymano produkcję. Rok później na salony Warsztatów Tłoczenia Przemysłowego wjechał Fiat i zaczął wprowadzać swoje porządki. Na szczęście Srebrny Lis przetrwał to zamieszanie i dziś pojawia się czasem na zlotach samochodów zabytkowych. Ja jednak nie rozumiem zarządu Fiata, a wtedy zdawali się lepiej wiedzieć co robią niż dzisiaj. Mieli Silver Foxa. Mieli tor testowy na dachu fabryki w Turynie. Parafrazując klasyka: to się samo dodaje!

Gianni Agnelli też nie wie, jak tak można…
Tagi:
Kategorie: