Wczoraj Airbus A321 linii Ural Airlines wylądował w polu kukurydzy po zderzeniu ze stadem ptaków. Z 233 osób na pokładzie 74 zostało tylko lekko rannych. Pola kukurydzy i zboża wszelakiego mają dziwną tendencję do przyciągania samolotów. Dziś przypomnę Wam jedną z bardziej spektakularnych historii z tym związanych.
To ciekawostka bardziej z gatunku tych operacyjnych, niż sprzętowych. Samolot jest względnie typowy – Convair F-106 Delta Dart. Szósty z amerykańskich Century Series i wersja rozwojowa F-102 Delta Daggera. Wyprodukowano ich 342, co częściowo tłumaczy skąd w Consolidated and Vultee Aircraft mieli na fanaberie których nie udawało się nikomu sprzedać. Jeden silnik, skrzydło delta (Biodro jest odkrywczy), 2.3Ma (~2450km/h) prędkości maksymalnej. Typowy myśliwiec z końca lat pięćdziesiątych.
Co nietypowe, to sytuacja w której znalazł się 2 lutego 1970 roku. Porucznik Gary Foust wykonywał rutynowy lot nad Montaną, gdy podczas manewrów ćwiczebnych wpadł w płaski korkociąg. Nie pomogło ani otwarcie hamulców aerodynamicznych, ani wypuszczenie spadochronu hamującego, wykorzystywanego w tym myśliwcu (jak i w wielu innych) do hamowania po lądowaniu – „szmata” zamotała się wokół ogona samolotu miast się napełnić. Samolot stracił w swobodnym spadku około połowę wysokości i między 15 a 14 tysięcy stóp nad poziomem morza, a 8 tysięcy nad terenem, Foust zdecydował, że było miło, ale się skończyło. Fotel ewakuował go z samolotu, usuwając z nosa maszyny prawie dwieście kilo masy, jednocześnie gwałtownie ciskając front maszyny ku ziemi. Samolot zanurkował i dzięki zmianie środka ciężkości ustabilizował lot przy prędkości 175 węzłów (około 320 km/h), co przypadkowo równa się prędkości podejścia do lądowania. Uwolniony spod wodzy pilota F-106 radośnie udał się w drogę, zostawiając Fousta skołowanego i wiszącego pod spadochronem. Skrzydłowy, major Jimmy Lowe, widząc co zaszło, polecił swemu dowódcy przez radio: Gary, może lepiej wsiadaj z powrotem.
Samolot przeleciał jeszcze kilka mil, by zakończyć trasę na zaśnieżonym polu.
Teraz scenka rodzajowa: szeryf małego miasteczka Wygwizdowo Wzdłużne, Montana, popija kawę nad pączkiem w lokalnym dinerze, gdy po radiu dostaje wiadomość, że nieopodal spadł samolot. Wsiada więc w Forda Rangera spodziewając się dymiącego krateru, rusza na obrzeża mieściny i tam w polu znajduje radośnie leżącego F-106 topiącego śnieg wciąż pracującym silnikiem. Kontaktuje się z wojskiem i dostaje informację, żeby go tak zostawić, nic mu nie będzie, braknie wachy to sam zgaśnie, a potem ktoś po niego podjedzie i zabierze. Nothing to see here, move along.
Silnik pracował jeszcze przez godzinę i czterdzieści pięć minut na jałowych obrotach, zanim przepalił całe paliwo. Wkrótce pojawili się wojacy, zdemontowali skrzydła, zapakowali samolot na wagon kolejowy i zabrali do macierzystej jednostki, gdzie okazało się, że poza osmolonym kokpitem, brakiem owiewki i fotela, nieco pogiętą blachą i obolałym ego pilota, F-106 nie ma żadnych uszkodzeń. Złożyli go do kupy, postawili na kołach, a potem przywrócili do służby. Samolot trafił do muzeum w 1986 roku, gdzie można go do dziś podziwiać. Otrzymał przydomek „Cornfield Bomber”, czyli Bombowiec (z) Pola Kukurydzy, ponieważ lądował na polu pszenicy i jest myśliwcem. W Stanach przydomki nie muszą mieć sensu, mają sprzedawać gazety.