W Technicolorze wszystko jest możliwe. Aktorzy grają rodziców i dzieci, gdy różnica między nimi wynosi parę lat i kilka warstw makijażu. Całe światy powstają dziś w niebieskim pokoiku o wymiarach 3x4x5. Samoloty renderowane są w komputerze i bywa to boleśnie widoczne – Flight Simulator 98 wyglądał wiarygodniej niż scena rozbicia Air Force One z filmu z prezydentem Harrisonem Fordem, nie mylić z Geralt… Geraldem. Ekran i papier wszystko przyjmą, widz i czytelnik wiele wybaczą. Zabawa zaczyna się dopiero, gdy historie znane z kart powieści, czy z ekranu, zaczynają dziwnie przypominać rzeczywiste wydarzenia, choć zasadniczo nie powinny. Przed Wami Rutland Reindeer, samolot całkowicie fikcyjny, ale o historii, która wydarzyła się… później.
Reindeer to samolot pasażerski rozmiarem przypominający wczesne Constellation. Jego twórcą był genialny inżynier lotniczy i pisarz, Nevil Shute Norway. Pan ów miał na koncie wiele perełek tak pisarskich (wtedy tytułujący się tylko jako Nevil Shute, podpisujący się np. pod postapokaliptycznym „On The Beach”), jak lotniczych. Pracował dla de Havillanda w latach dwudziestych, ale rozczarowany brakiem możliwości rozwoju przeniósł się do Vickersa. Pracował tam między innymi przy sterowcach, w tym wespół z sir Barnesem Wallisem przy fantastycznym R100, który był moralnym zwycięzcą technologicznej wojny domowej z państwowym R101. W 1931 roku został współzałożycielem wytwórni lotniczej Airspeed Ltd., znanej głównie z samolotu pasażerskiego Ambassador.
Szeroką wiedzę lotniczą Nevila było widać na kartach jego powieści. Wydana w 1948 roku książka pt. „No Highway” i powstały na jej kanwie brytyjski film z 1951 pt. „No Highway In The Sky” zajmowały się przypadkiem fikcyjnego, ultranowoczesnego liniowca Rutland Reindeer, który rozbił się na półwyspie Labrador. Akcję swej powieści Shute umiejscowił w Kanadzie, gdyż ciepło wspominał ją z czasów testowej trasy sterowca R100 w 1930 roku.
Fikcyjny Rutland Reindeer był, delikatnie rzecz ujmując, dziwaczną konstrukcją. Według książki miał być napędzany przez osiem silników tłokowych sparowanych w czterech gondolach, uzbrojonych w przeciwbieżne śmigła. Jego układ miał więc przypominać projektowanego wówczas Bristola Brabazona.
W filmie śmigła ewidentnie są cztery, a silniki wyglądają na turbinowe. Na potrzeby filmu powstała pełnowymiarowa makieta, przebudowana z Handley Page’a Halifaxa. Ogon Reindeera cechowały zdwojone stateczniki poziome i stery wysokości, co nadawało im wygląd poroża renifera i miało nawiązywać do nazwy samolotu. Szklarnia kokpitu przypominała nieco tę zastosowaną w Convairze B-36.
Główny bohater powieści i filmu, Theodore Honey, otrzymuje zadanie by zbadać przyczyny katastrofy i teoretyzuje, że powodem rozbicia się samolotu jest zmęczenie materiału, które poskutkowało odpadnięciem ogona w locie. W laboratorium w Farnborough powstaje maszyneria, by przetestować inny ogon Reindeera przez wprawianie go w wibracje i sprawdzić, czy wyliczone na 1440 godzin w locie pęknięcie faktycznie się objawi.
Na miejsce katastrofy Honey wieziony jest przez inny egzemplarz tego samego samolotu. Z rozmowy z załogą dowiaduje się, że ta konkretna sztuka ma nalot niebezpiecznie zbliżający się do limitu wyliczonego przez Theodore’a. Informuje o tym załogę i jedną ze współpasażerek, aktorkę, którą w filmie zagrała Marlene Dietrich.
Inspekcja podczas międzylądowania w Gander nie wykazuje żadnych anomalii i Reindeer ma wkrótce udać się dalej w trasę. Zdesperowany Honey by nie pozwolić na odlot, ciągnie za wajchę podwozia, kładąc samolot na brzuchu.
Koniec końców i kilka wątków później Honey wraca do swego laboratorium, gdzie mija moment, kiedy przewidział, że dźwigar ogona powinien wykazać pęknięcie, ale nic się nie dzieje. Wkrótce Reindeer uszkodzony w Gander wykonuje lot próbny i ma zostać wdrożony ponownie do służby, ale podczas kołowania odpada jego ogon. Honey ma wtedy moment olśnienia, że nie wziął pod uwagę wpływu temperatury na zmęczenie materiału.
Znawcy historii lotnictwa na pewno zauważyli już podobieństwa do problemów, jakie trapiły pierwszą wersję DH 106 Cometa. Mają rację, ale jest jeden szkopuł. Pierwszy z Cometów rozbił się na skutek zmęczenia materiału dopiero w 1954 roku, 3 lata po premierze filmu i 6 po ukazaniu się książki. Podejrzanie podobne są też procedury, które miały wykazać miejsce pęknięcia – badanie części kadłuba Reindeera przez wprowadzenie go w wibracje i wielokrotne poddawanie kadłuba Cometa zmianom ciśnienia w zbiorniku wodnym. Oczywiście mamy do czynienia z książką napisaną przez czynnego i cenionego inżyniera lotniczego, więc można przyjąć, że brytyjski przemysł miałby podobne pomysły na badanie katastrof obu typów – i fikcyjnego Reindeera, i rzeczywistego Cometa.
Tutaj jednak bocznymi drzwiami wychodzą twarde fakty, a wkracza nieco spirytualizmu. Nevil w swoim czasie eksperymentował z pismem automatycznym, które w skrócie polega na tym, że wyłącza się mózg, a ręka pisze „sama” – przekaz ma nie pochodzić od piszącego, a z jego podświadomości, albo wręcz z trzecich, duchowych źródeł. Motyw pisma automatycznego pojawia się w powieści „No Highway” podczas poszukiwania fragmentu rozbitego samolotu (i jest ono w tym wypadku skuteczne), a Theodore Honey opisywany jest jako wierzący w przepowiednie i spirytualizm jako taki.
Czyżby Nevil przewidział problemy Cometa zanim się zdarzyły? Problemy, o których inżynierowie Boeinga powiedzieli, że gdyby de Havilland nie udostępnił im wyników swoich badań, zdarzyłyby się w Seattle? Dajcie mi tu muzykę z Archiwum X, dzwońcie po Muldera!