Przerwa na reklamę: Ten ALF nie dyskryminuje

Mijają lata, a ja wciąż uwielbiam dobrą reklamę w prasie lotniczej. Jest coś niesamowitego w producencie silników, podzespołów czy całych samolotów, opiewającym swoje produkty w masowej prasie. Ewidentnie każdy czytelnik jest Howardem Hughesem i dokonuje takich zakupów przy porannej kapuczinie.

Tak, czy inaczej, proceder ten trwa od początków istnienia prasy branżowej i czasem pozwala na zajrzenie za kotarę alternatywnej rzeczywistości, jak w tej pochodzącej z 1973 roku reklamie silnika odrzutowego Avco Lycoming ALF-502. Serialowy Alf preferował koty, ten silnik zaś nie będzie dyskryminował rodzaju karmy, jaka przed nim stanie.

Nasz dzisiejszy bohater.

ALF-502 wywodził się z turbowałowego T55, taszczącego po niebie Chinooki. Jego różne wersje napędzały tak konkurenta słynnego A-10, czyli Northropa YA-9, jak i BAe-146 (co było jego głównym zadaniem), a także późniejsze, dyspozycyjne Challengery 600. Zanim jednak trafił do użytku, lotniczy świat wyglądał trochę inaczej niż teraz, a ta reklama jest na to najlepszym dowodem.

ALF-502 ma według niej napędzać samolot HS-146. Takie oznaczenie nosił BAe-146, zanim Hawker Siddeley został (nieco siłowo) połączony z British Aircraft Corporation, by stworzyć British Aerospace. Różnica jest więc nomenklaturowa. Chichotem historii był zaś powrót do historycznej nazwy Avro w wersji rozwojowej BAe-146. Avro weszło w skład Hawkera Siddeleya w 1963 roku.

Brytyjski przemysł lotniczy lubi takie zmiany nazewnictwa, Hawker Siddeley HS121 Trident pierwotnie znany był jako de Havilland D.H.121. Produkowany przez długie lata Hawker Dominie to w ogóle historia na osobny poemat; zaczął życie w 1961 jako de Havilland DH.125 Jet Dragon, by zostać przefarbowanym na Hawkera Siddeleya, ale już bez zmiany numeracji, następnie na BAe 125, a ostatecznie na Hawkera 1000.

de Havilland DH.125 Jet Dragon, rycina na buku, koloryzowana.
Hawker 1000, rocznik modelowy 2010.

Ok, koniec dygresji, wracamy do ALFa. Dalej intryga zaczyna się zagęszczać. Pojawia się samolot znany i lubiany, ale pod jego skrzydłem nie wisi już silnik turbowałowy ze śmigłem. To Fokker F27, przebudowany na odrzutowiec.

Przed…
… i po.

Podobny manewr przeprowadził niemiecki Dornier z modelem 328 w latach dziewięćdziesiątych, ale potem utopił morze pieniędzy w mariaż z Fairchildem i ich wspólne dziecko, 728 i tyleśmy obu widzieli.

Ostatni na liście jest Dassault Falcon 30. Marcel Dassault nie miał szczęścia do cywilnego rynku. W latach siedemdziesiątych chciał sprzedać światu 162-miejscowy samolot regionalny Mercure, ale choć ten wyglądał jak większy bliźniak Boeinga 737-200, nie został sprzedażowym hitem, bo po branży krążył dowcip, że nie miał dość zasięgu, by opuścić Francję. Zanim jednak Mercure trafił na niebo i stał się obiektem śmieszkowania, Marcel zamarzył sobie by wprowadzić na rynek 30- i 40-miejscowy regionalny samolot pasażerski, przebudowany z dyspozycyjnego Falcona 20. Z planów niewiele wyszło, bo wówczas rynek nie był na to gotowy. Ten pomysł lata później podchwycił Bombardzier, choć jego CRJ stała się większym (również dosłownie) sprzedażowym sukcesem.

Jeden prototyp, za to bardzo ładny.

Podsumowując, mamy na jednej reklamie jeden samolot, który sprzedał się w niecałych 400 egzemplarzach i dwa, które do linii nie dotarły, ale z których koncepcji kto inny skorzystał później.

Muszę częściej robić takie przeglądy, reklamy lotnicze to kopalnia wiedzy. I ubaw po pachy.

Tagi:
Kategorie:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *