Opowiem Wam historię. Tłustą, amerykańską historię. Sami zresztą spójrzcie na tytułową fotografię. Przyjrzyjcie się, poczekam.
Był 1 lutego 1943 roku. Boeing B-17F o numerze bocznym 41-24406 i dźwięcznej nazwie All American III podróżował z kruchym ładunkiem bomb do celów w okupowanej przez Niemców Tunezji. Już w tym miejscu fakty i mity się rozjeżdżają, a rozbieżności bywają duże. Zrobię więc tak: opowiem Wam to tak, jak zrobiłoby amerykańskie kino, nie szczędząc pikantnych szczegółów i nie bacząc, czy są prawdziwe, czy tylko ładnie zmyślone. Kiedy już skończę, wyprostuję historię i sami zdecydujecie, którą wersję lubicie bardziej.
Włączcie więc wyobraźnię, odpalcie w niej intro MGM, 20th Century Fox lub Warner Brothers i zatopcie się w historii załogi All Americana.
Nad Tunezją grupa do której należał ów bombowiec napotkała na możliwy do przewidzenia niemiecki opór w postaci myśliwców Messerschmitt Bf 109. Strzelcy pokładowi wymierzyli w jedną z nadlatujących maszyn i posłali serię za serią w jej kierunku. Efekt osiągnięto – samolot zaczął bezwładnie spadać z nieba. Szkoda tylko, że prosto w Latającą Fortecę.
Myśliwiec rozpadł się podczas zderzenia z bombowcem, ale nie bez poważnych strat dla amerykańskiej maszyny. Skrzydło przepruło przez kadłub od nasady statecznika pionowego, przez ścianę i podłogę, aż po lewy statecznik poziomy i ster wysokości. Ogon maszyny dyndał na resztce pozostałego poszycia. Innym efektem nalotu była utrata dwóch silników z prawej strony i wyciek oleju z silnika numer dwa. Uszkodzone było radio, system elektryczny i tlenowy. Z tych wiodących przez ogon uchowały się linki sterowe odpowiadające za wychylenie prawego steru wysokości. Dobre i to. Strzelcy boczni uruchomili swojego wewnętrznego McGyvera i zaczęli spinać co się dało za pomocą linek spadochronowych i części, jakie zostawił w B-17 spadający Bf 109.
Dzielna załoga nie poddała się, otwierając wrota komory bombowej nad portem w Tunisie. Podmuch powietrza spowodowany niekompletnością kadłuba wywiał strzelców do tyłu, kładąc jednego z nich po niekompletnej podłodze, a drugiego wywiewając do dziurawego ogona. Kilkanaście minut trwało, zanim wydostano go stamtąd, podając mu liny po których miał się podciągnąć. Podjęto też próby podjęcia strzelca ogonowego, ale okazało się, że jego ciężar wyważa dyndający ogon. Dzielny załogant został więc na swoim miejscu dla dobra pozostałych.
Nawrót do bazy w Anglii był szeroki na 70 mil, gdyż napór na stery wichrował ogon od pionu. Gdy wydawało się, że pecha na dziś wystarczy, pościg zaczęły jeszcze dwa Bf 109. Strzelcy odparli ich atak, a ci boczni wystawiali głowy przez brakujące sklepienie kadłuba by śledzić swe cele. Dopomagał im też strzelec ogonowy, ale musiał ograniczać serie do minimum, bo odrzut odchylał ogon i powodował, że samolot skręcał.
W końcowym etapie lotu do All Americana dołączyła eskorta złożona z dwóch P-51. W ich ocenie samolot nie miał szans na przeprawę przez kanał La Manche i zasugerowali załodze, by opuściła pokład, a podjęłyby ich jednostki nawodne. Informacja zwrotna była taka, że spadochrony zostały zużyte podczas próby łatania samolotu i nie ma już możliwości skoku.
Samolot wszedł na prostą do bazy aż 40 mil od lotniska. Wypuszczenie podwozia powiodło się i All American usiadł normalnie i bez dalszych problemów. Wojskowa orkiestra reprezentacyjna zagrała, konfetti opadło, szampany strzeliły. Przybyła na miejsce karetka została oddalona, gdyż żaden z załogantów All Americana nie był nawet draśnięty. Ci ludzie kulom się nie kłaniali. Wyszli godnie na płytę lotniska o własnych siłach i dopiero wtedy ogon All Americana zapadł się pod ciężarem maszyny. Samolot zrobił swoje. Samolot może odejść. Napisy końcowe. Którędy po Oscara?
No, a teraz fakty: All American nie mógł wrócić do Anglii, bo żeby do niej wrócić, musiałby z niej wylecieć. Bazą startu i lądowania była Biskra, Algieria. Nie było też bohaterskiego zrzutu bomb po trafieniu przez Bf 109, bo nastąpiło ono już w drodze powrotnej. Szeroki nawrót najpewniej również się nie odbył. Łatanie samolotu spadochronami nie miało miejsca, podobnie jak próby wyłuskania strzelca ogonowego. Jest więc nieco prościej, nieco mniej dramatycznie i może nie tak filmowo, ale to nie odejmuje załodze All Americana odwagi – dowieźli samolot praktycznie bez ogona ponad trzysta mil do bazy. Lądowanie odbyło się bez kółka ogonowego, gdyż nie dało się go wypuścić i ogon przeskrobał ostatnie 100 metrów po pasie. Karetka faktycznie nie była potrzebna. Ogon odpadł, ale dopiero kiedy obsługa naziemna weszła na pokład po lądowaniu, by na własne oczy ocenić stan maszyny. Powyższe sprostowania popularnej wersji pochodzą z wywiadu, jakiego udzielił jeden z załogantów, Ralph Burbridge, w 2012 roku.