Wycieczka za pas i wypad na miasto – TWA 154

Ten nieco prześmiewczy tytuł odnosi się do niekoniecznie śmiesznego incydentu lotniczego typu „runway excursion”, oznaczającego nieplanowane opuszczenie pasa przez samolot, zazwyczaj podczas nieudanego lądowania.

Lockheed L-049 linii TWA. Howard Hughes lubi to.

W Polsce mieliśmy w 1993 roku dość głośne zdarzenie tego typu, gdy lądujący na warszawskim Okęciu (wtedy jeszcze tak się nazywało, teraz bardzo nie lubią gdy tytułuje się ich inaczej niż Chopinem) Airbus A320 Lufthansy w burzy i rzęsistym deszczu wypadł z pasa 11 i zderzył się z wałem ziemnym. Kosztowało to życie dwóch osób i obrażenia wszystkich pozostałych 68, a samolot doszczętnie spłonął. Są jednak sytuacje, gdy tego typu incydenty kończą się dużo lepiej i wręcz trochę kreskówkowo.

Wrzuciłbym ten kadr do bazy pytań na prawo jazdy i zapytał, kto ma pierwszeństwo

Był 18 grudnia 1949 roku. Podczas lotu z San Francisco (gdzie czasami samoloty potrafiły lądować nawet w wodzie tuż przed pasem), po trzech zmianach docelowego lotniska z powodu opóźnień, piloci Lockheeda L-049 Constellation należącego do TWA dostali informację, że jeśli natychmiast wrócą do pierwotnie planowanego Chicago-Midway, podejdą bez dodatkowych opóźnień. Była to woda na ich młyn, więc zabrali się do kolejnego przeplanowania lotu – w końcu to wygodniejsze niż lądowanie w Kansas City, czy Omaha i potem dalsze przeloty do miejsca docelowego. Warunki nie były szałowe, podstawy chmur 100 metrów nad ziemią, widzialność około dwóch kilometrów, a dodatkowo miejscami mgła. Pierwsze podejście nie powiodło się, ale przy drugim fizyczny kontakt z ziemią został nawiązany. Był tylko jeden problem – piloci przyziemili ponad kilometr od początku pasa, a niecałe 900 metrów do jego końca. Constellation była cokolwiek dużym samolotem w swoim czasie i nie zmieściła się na tym dystansie. Wypadła z pasa i przemierzyła dodatkowe 250 metrów po trawie, przez płot okalający lotnisko i parking, by spocząć pośrodku drogi.

Podczas swojego pochodu, Lockheed stracił lewe główne podwozie i złamał lewe skrzydło, a także mocno poturbował brzuch. Poza tym, nikomu nic się nie stało, ani na pokładzie, ani na ziemi. Samolot został wkrótce przewieziony z powrotem na teren lotniska i naprawiony, a później ponownie wdrożony do służby. Solidny sprzęt robili w latach czterdziestych. Zresztą, nie tylko. Pewien Tupolew, też z numerkiem 154, usiadł raz w Grecji bez podwozia i wystartował. Ale więcej o tym tutaj.

Tagi:
Kategorie:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *